Dostał osiem nominacji, ale ani jednej statuetki. To ewidentnie ubodło ego muzyka, który wylał z siebie cały żal. „Byliśmy z załogą na rozdaniu Fryderyków – imprezie, której nigdy wcześniej nie przypisywałem większego znaczenia… lecz nie tym razem. Po ośmiu nominacjach urodziła się we mnie myśl, że może nadszedł moment, w którym to ojczysta branża otwiera się na Nas… na mnie. Dałem się omamić. Nawet czułem jakiś rodzaj dumy. Dosłownie na moment opuściłem gardę – tylko po to, by dostać plombę prosto w ryj; w sumie to bardziej serię uderzeń…” – pisze Vito Bambino. Przekonuje, że zawsze chciał być dla swoich fanów i samego siebie „skałą do oparcia”, ale poległ. Piosenkarz ma tak duże pretensje o to, że nie został nagrodzony, iż postanowił złożyć „uroczyste ślubowanie”. „NIGDY więcej nie pozwolę poddawać swój artyzm jakiejkolwiek ocenie gremium »specjalistów«. Numery w przyszłości nie będą meldowane w ZPAV [Związek Producentów Audio-Video – przyp. red.], co oznacza, że nigdy więcej moja twarz lub ksywa nie pojawią się w tym niereformowalnym cyrku” – grzmi. Dalej Vito zapowiada, że pozbędzie się także dwóch Fryderyków, które dostał w przeszłości. „Dla mnie te statuetki stały się meblem. I to takim z antykwariatu. Dlatego pieniądze, które wygenerują w licytacji, chciałbym przekazać do domu opieki ludzi starszych. Duża część osób głosujących już tam czeka…” – stwierdza, chcąc chyba wbić w bardzo mało elegancki sposób szpilę jury, które miało czelność nie docenić jego muzyki. „Wszystkim, którzy czytając, myślą, »ale ból du..« – też tak bym to interpretował, więc nie widzę potrzeby przekonywania was, że jest inaczej, bo pewnie nie jest” – podsumował wokalista. Przynajmniej szczerze.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.