Kiedy w latach 80. zamieszkaliśmy w Meksyku, wiele obiecywałam sobie po czekoladzie. Prawdziwa tabliczka od Wedla była w Polsce, wówczas kraju kartek i wyrobów czekoladopodobnych, trudno dostępnym rarytasem. Tymczasem to, co wkrótce po przyjeździe do stolicy Mexico DF kupiliśmy z myślą o aromatycznym śniadaniu, niewiele przypominało znany z Polski smak.
Brunatne, twarde, sprasowane krążki „chocolate” o ziarnistej strukturze i średnicy ok. 6 cm, pakowane w rolki, nie chciały za nic rozpuścić się w wodzie i miały niezbyt słodki nieokreślony smak, niepodobny do tego, który znało europejskie podniebienie. Co za zawód!
A przecież ojczyzną czekolady jest właśnie Meksyk. Koronny dowód: mole, flagowe danie meksykańskiej kuchni, wieloskładnikowy czekoladowy sos z chilli, podawany do indyka, kurczaka i wieprzowiny. Chilli, pomidory, cynamon, rodzynki, czosnek, anyżek, goździki, tabliczki czekolady... Danie endemiczne, trudne do podrobienia gdzie indziej. Kto go nie jadł, nie zrozumie Meksyku, kraju sprzecznych żywiołów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.