Film „Raport Pileckiego” ma dwa wielkie atuty, które sprawiają, że ukazana na ekranie historia zostaje w głowie na długo. Pierwszy to sceny z niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz. Drugim jest Przemysław Wyszyński jako rtm. Witold Pilecki, jakże ważna postać w naszej historii XX w., symbol polskiego losu w XX stuleciu. Bronił Grodna przed bolszewikami podczas wojny 1920 r., niszczył niemieckie czołgi w kampanii wrześniowej, aktywny uczestnik zbrojnej konspiracji antyniemieckiej, gdy nastała hitlerowska okupacja. Ochotnik do Auschwitz, który dał się złapać Niemcom po to, by poznać prawdę o niemieckim obozie zagłady i tą prawdą podzielić się ze światem, a także aby organizować tam ruch oporu i podtrzymywać na duchu. Uciekinier z Auschwitz, po wojnie bojownik antykomunistycznego podziemia, schwytany, torturowany i zamordowany przez komunistów.
Kino potrzebuje wyrazistych bohaterów – w biografii Pileckiego tyle jest ważnych wydarzeń i niesamowitych zwrotów akcji, że dałoby się obdzielić nimi niejeden film czy serial. Nie bez powodu więc wołanie o przywracanie prawdy o polskiej historii w kinie było też wołaniem o opowieści o Pileckim. Od roku 1990 r. powstawały filmy dokumentalne (w tym fabularyzowane dokumenty), powstał znakomity spektakl telewizyjny Ryszarda Bugajskiego „Śmierć rotmistrza Pileckiego”. Powracały pytania o film kinowy, nie tylko dlatego że rotmistrz na taki zasługiwał, lecz także dlatego, że widziano w nim – zresztą słusznie – postać wielce istotną dla objaśniania światu zawiłości polskiej historii i walki z głęboko zakorzenionymi antypolskimi stereotypami. Stąd Pilecki w nazwie instytucji zwanej czasem „polskim Yad Vashem”, czyli w nazwie Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.