W jednej z pierwszych scen Mario Puzo, żarłok z literackimi ambicjami, szuka sposobu na wyjście z długów, w ostatniej chwali się milionem dolarów otrzymanym za wstępny zarys scenariusza „Supermana”. Per aspera ad astra. Początek lat 70. minionego wieku był dla amerykańskiego kina dobrym czasem, choć obserwując udręki głównego bohatera, na chwilę uwierzyłem, że ekranizacja bestsellera to może nie najgorsze, ale na pewno najbardziej wykańczające zajęcie pod słońcem.
W Hollywood trwa bowiem wojna księgowych z artystami. Te dwa plemiona się nienawidzą, lecz rozsądek podpowiada im, że tylko działając wspólnie i w porozumieniu, osiągną cel. Gwiazdorzy grymaszą, bruździ Frank Sinatra. Prawdziwa cosa nostra się waha: storpedować produkcję czy zdobyć nad nią kontrolę?